TRYB JASNY/CIEMNY

Obiad z przystawek czyli szaleństwo TAPAS

Jak w domu, tylko porcja mniejsza i koniecznie muszę kupić sól w płatkach fot. D.Szymborska


Uwielbiam bary hiszpańskie. Dlatego już w samolocie planowaliśmy gdzie pójdziemy po przylocie coś zjeść. 

Na szczęście przez rok bar Barnabier stoi tam gdzie stał, jest otwarty i dalej serwuje świetne jedzenie. Uff. 

Ten portowy bar/restauracja (wieczorem) to miejsce szybkich lunchy lokalnych białych kołnierzyków jak i turystów, którzy odwiedzają Marinę. Tych drugich jest mniej, bo obsługa miła i uśmiechnięta, ale mówiąca tylko po katalońsku/hiszpańsku.

Siedząc przy barze, jedząc moje ulubione ziemniaki – patatas bravas, pijąc małe piwo przyglądałam się co jeszcze można zamówić – a w ramach tapas czeka tam na zjedzenie ponad dwadzieścia mini dań. Większość przygotowana wcześniej potem tylko podgrzewana w kuchni. 

Piwo można zamawiać w mikroskopijnych (jak na Polskę) rozmiarach – 120ml na przykład – dla mnie zupełnie wystarczająca ilość napoju do jedzenia, tym bardziej, że nie lubię piwa bez bąbelków, a to jak zmówię duże to z racji powolnego picia robi się nie smaczne....


Ziemniaków nigdy za dużo fot. D.Szymborska

I kalrmary - kolejny, obowiązkowy punkt w barze tapas.....fot. D.Szymborska


Były jeszcze papryczki i kalmary – czyli mój zestaw bazowy! Wszystko świetne, gorące, świeże.

Chyba właśnie takich barów mi najbardziej brakuje w Polsce. Takich niezobowiązujących miejsc, gdzie można wskoczyć, zjeść proste i pyszne rzeczy, iść dalej albo przystanąć na chwilę dłużej. Wreszcie miejsc, które specjalizują się konkretnym tapas – mam tutaj takie miejsce z ziemniakami na starym mieście, gdzie inni miłośnicy kartofli przychodzą na dość monotematyczne lunche i przekąski w ciągu dnia.


Po takim lunchu spokojny trzynastokilometrowy spacer sprawiał wielką przyjemność…. Bo dziś wolny od treningów dzień był….jutro to się już zmieni!

Komentarze

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa